Postawienie celu motywuje. Pozwolenie sobie na marzenie budzi do życia. Jesteś tylko zmotywowany czy żyjesz? Dziś odebrałam piękną lekcję życia, o której chciałam Wam opowiedzieć.
Od kiedy pamiętam, zawsze stawiałam sobie cele. Jestem typem, który żyje według zasady: „Jak nie postawisz sobie celu, to nic w życiu nie osiągniesz”. A dziś zamarzyłam. I to tak, że płakałam jak dziecko… Było to tak…
Od pewnego czasu pracuję z moim coachem nad sobą, nad swoim życiem, nad pewnością, że idę w dobrą stronę. Jedną z moich obaw jest to, że na starość spojrzę w tył i będę żałować, że zmarnowałam swoje życie. W trakcie tego procesu udało nam się ostatnio wypracować większą jasność odnośnie mojej dalszej drogi. Jak wiecie, od prawie 20 lat zajmuję się tym, co jest moją pasją – rozwijaniem innych. Tylko te wszystkie lata byłam „na usługach” firm – rozwijałam ludzi w kierunku, który firma potrzebuje lub przynajmniej który z tym kierunkiem jest zbieżny. I coraz częściej czułam, że się wypalam, że nie mam już takiej pasji, że nie daję z siebie wszystkiego.
Byłam super ekspertem w tym co robiłam, tylko czułam coraz mniej serca w tym wszystkim. A dla mnie najważniejsze jest serce. We wszystkim.
I dziś na mojej sesji miało być o wizji. O mojej wizji. Wizji tego, jak dokładnie widzę tę moją przyszłość, moją drogę, co dokładnie chcę osiągnąć budując ten właśnie blog. Bo ja uwielbiam wiedzieć „po co”, widzieć punkt docelowy, wielkie wizje. To mnie nakręca, dodaje siły do działania, motywuje. Poza tym wszystkie mądre książki mówią, że ważne, abyś miał wizję swojego celu, bo wtedy nawet w trudnych momentach w Twojej drodze masz siłę, aby iść dalej, nie poddawać się.
I tak właśnie czułam, że tej wizji końca mi brakuje. Przynajmniej tak myślałam do dnia dzisiejszego…
Moja coach zrobiła ze mną ćwiczenie. Ćwiczenie wizualizacyjne, w którym spotkałam się z moim Idealnym Ja, czyli taką Elą spełnioną, której udało się osiągnąć już dokładnie to co planuję, co jest moim celem.
I kogo zobaczyłam? Wesołą staruszkę, trochę nawet taką chichrającą się jak dziecko, z rozpuszczonymi włosami blond, ubraną w białą długą koszulę. Z czego ona się tak cieszyła? Ona czuła jakąś taką niesamowitą radość z tego, jak przeżyła swoje życie. I zobaczyłam, że ona cieszyła się z tego, że w życiu robiła wiele rzeczy. Poznała wielu fascynujących ludzi, odwiedziła wiele miejsc, podejmowała się różnych rzeczy. Różnorodność i przygoda były stałym elementem jej życia. Jednocześnie żyła w prostym pięknym drewnianym domu, który był dla niej symbolem prostoty w życiu, cieszenia się codziennością.
Staruszka Ela miała dać jedną radę obecnej Eli. I ta rada zaskoczyła mnie chyba najmocniej.
Nie planuj. A przynajmniej nie szukaj wizji końca. Nie warto. Szkoda życia. Przecież wiesz, że to, co jest dla Ciebie fascynujące dziś, może już nie być fascynujące za jakiś czas. To właśnie ta zmienność i różnorodność daje Ci radość.
Jak to nie planować? Przecież całe moje życie to planowanie! Przecież dzięki planowaniu zaszłam tam, gdzie zaszłam! O co tutaj chodzi?
I poczułam ulgę. Taki spokój. Bo odkryłam. Odkryłam to, że nie muszę znać końca. Nie muszę wiedzieć, dokąd mnie to doprowadzi. Ważniejsze jest cieszenie się drogą. Pisanie, tworzenie bloga, tworzenie kursów, inspirowanie innych, budzenie do życia. A dokąd to doprowadzi? Nie wiem. Nie muszę tego wiedzieć.
Żeby coś osiągnąć, chcę zaplanować tylko kroki najbliższe. Ten rok. Postawić cele na ten rok, w zgodzie z tym, co podpowiada serce. A na koniec roku postawić kolejne. Posłuchać serca, bo ono mi powie, co ma być dalej. Wymyśli coś nowego i różnorodnego.
To nie był koniec mojej sesji, bo jeszcze przecież nie usłyszeliście o łzach.
I wtedy moja coach spytała o to, co w takim razie chcę zaplanować na ten rok? Ja już miałam tę listę, bo ostatnio właśnie sama zadałam sobie to pytanie. 5 konkretnych celów do osiągnięcia. I jedno nieśmiałe marzenie – pojechać z dziećmi zimą do Laponii, pokazać im świat Mikołaja.
Kiedy wymyślałam tę listę, to wyjazd do Laponii pojawił się jako ostatni. I wzbudził we mnie wzruszenie, którego nie mogłam zrozumieć.
Czym różni się wyjazd do Laponii od pozostałej listy moich celów? Przecież ten wyjazd mógłby być prosty do osiągnięcia – zamiast letnich wakacji w Bułgarii lecimy zimą do Laponii. O co tyle hałasu? Skąd łzy przy tej Laponii?
I właśnie dziś zrozumiałam.
Odkryłam, że każde moje dotychczasowe marzenie zawsze było bardzo praktyczne.
Założyć bloga.
Uruchomić firmę.
Zostać menedżerem ds. rozwoju ludzi.
Pracować międzynarodowo.
Ważyć 58kg.
Pojechać na narty do Włoch.
A czym jest Laponia? Jest pozwoleniem sobie na coś całkowicie niepraktycznego. Na wejście ponownie w świat dziecka. Podróż saniami. Wielka zima. Zobaczenie Świętego Mikołaja, jego Reniferów i Elfów…
I wtedy zobaczyłam ponownie tę staruszkę Elę, która właśnie miała w sobie dużo dziecka, tej dziecinnej radości, którą wyniosła nie tylko z realizacji praktycznych celów, które sobie postawiła.
Duża część tej radości pochodziła z realizacji MARZEŃ, czyli pragnień, które podpowiada serce.
Cele podpowiadane są przez głowę. To mam opanowane do perfekcji.
Odkryłam jednak w sobie dziecko, które w swoim dzieciństwie musiało bardzo szybko dorosnąć. Zawsze być za kogoś odpowiedzialne. Pozwalało sobie tylko na rzeczy praktyczne. Chyba mało marzyło…
MARZENIA są głosem serca, za którym czasem tak trudno podążyć, bo to takie niepraktyczne… Ale to marzenia powodują, że żyjemy.
I warto ŻYĆ.
A przynajmniej tego nauczyła mnie dziś ta chichrająca się Staruszka…
P.S. Dla tych, którzy chcą poznać bliżej ćwiczenie wizualizacyjne, o którym wspominam, zapraszam do dodatkowej lektury:
Wyobraź sobie dom, w którym właśnie jesteś. Wyobraź sobie siebie za jakiś czas, kiedy już osiągnęłaś swoje cele, zrealizowałaś to, na czym Ci zależy. Zobacz jak wyglądasz, w co jesteś ubrana, jak pachniesz.
Rozejrzyj się dookoła. Zobacz z czego jest podłoga, jak wyglądają okna, jaki kolor mają ściany, czym pachnie w tym domu, co słychać naokoło. Znajdź schody w tym domu, które prowadzą na górę. Wejdź po nich, schodek po schodku. Gdy już znalazłaś się na górze, to rozejrzyj się jak wygląda ta góra. I ponownie stań przed tymi schodami.
Czas na podróż. Pomału zacznij schodzić schodami w dół, krok po kroku. Jak dotrzesz na dół, spójrz w lewo, w prawo, przed siebie. Pójdź w kierunku, który wybierasz. I zobacz przed sobą drzwi.
Dotnij klamki i otwórz te drzwi. Kiedy już wyjdziesz, zobacz przed sobą piękną łąkę. Zobacz jaki ma kolor, poczuj jak pachnie, zobacz co na niej rośnie. I zacznij iść przed siebie. Rozglądnij się dookoła. Popatrz na niebo, może jest całe niebieskie, może są na nim chmury. Zobacz słońce, jeśli jest i Cię ogrzewa.
I kiedy tak idziesz, to dochodzisz do drzewa. Dotknij go, obejdź je nawet dookoła czując pod palcami korę drzewa. Może nawet widać korzenie tego drzewa. A może nie. Zobacz czy jest wysokie czy niskie. Takie Twoje drzewo. A teraz zobacz w nim drzwi. Poszukaj klamki i delikatnie ją naciśnij. Kiedy drzwi się otworzą, wejdź do środka. Jesteś w środku drzewa. I widzisz lustra. Z każdej strony wewnątrz tego drzewa jesteś otoczona lustrami. Co w nich widzisz? Rozglądnij się spokojnie dookoła.
W każdym z nich odbija się Twoje Idealne Ja. Idealna Ela. W pełni spełniona. Osiągnęła to, na czym zależało jej najbardziej.
- Jak ona wygląda?
- Co czuje?
- Co jest dla niej najważniejsze teraz?
- Jaką radę Twoje Idealne Ja daje Tobie?
Kiedy już dostałaś tę radę, podziękuj Twojemu Idealnemu Ja. Może uściśnij rękę. Może pocałuj. Może przytul. Ty wiesz najlepiej jak chcesz podziękować.
I pożegnaj się. Otwórz drzwi, pomachaj ręką na pożegnanie i wyjdź. Wróć spokojnie piękną łąką do domu, z którego rozpoczęłaś podróż. Wejdź przez te drzwi, którymi wyszłaś, z powrotem do domu. I co czujesz?
Co w tej całej historii jest dla Ciebie najważniejsze?
Co zabierasz ze sobą?
Jak będziesz o tym pamiętać?